Tczew, 1 września, godzina 4.34
Zaktualizowano 1 rok temu
Niecały kwadrans przed piątą zaczął się ostrzał Westerplatte. Parę minut wcześniej bomby spadły na Wieluń. Nad Tczewem niemieckie stukasy pojawiły się jeszcze wcześniej.
Nadleciały od południa - dla zmylenia. Eskadrą dowodził porucznik Luftwaffe Bruno Dilley. To był pierwszy z ponad 300 lotów bojowych, jakie Dilley miał odbyć podczas tej wojny.
Jego eskadra wystartowała spod Elbing, czyli dzisiejszego Elbląga, o 4.26. Przeniesiono ją na lotnisko operacyjne ledwie dzień wcześniej, bo przez poprzednie kilka dni ćwiczyła nalot na zastępczym celu: moście w Insterburgu w Prusach Wschodnich. Niemieccy piloci starali się w niego nie trafić - właśnie takie zadanie mieli wykonać 1 września nad ranem.
Jak zbombardować, żeby nie zniszczyć
- Mosty tczewskie były obiektami o strategicznym znaczeniu. Niemcom nie chodziło o to, by je zniszczyć, ale by uniemożliwić ich zniszczenie Polakom - tłumaczy mi prof. Kazimierz Ickiewicz, nauczyciel, wieloletni radny Tczewa i autor szeregu publikacji na temat historii miasta.
Geopolityczne realia międzywojnia uczyniły z blisko 30-tysięcznego wówczas Tczewa miasto "wrażliwe". Znajdowało się ono na samym skraju terenów, które Niemcy określali mianem Polnischer Korridor - "polski korytarz". Wąski pas województwa pomorskiego z jednej strony zapewniał Polsce dostęp do morza, z drugiej - z punktu widzenia Niemiec był nieznośnym klinem, który oddzielał Prusy Wschodnie od reszty kraju. Ten spór terytorialny stał się jednym z najważniejszych problemów nie tylko polskiej, ale i europejskiej polityki.
Leżący po wschodniej stronie Wisły Malbork, odległy od Tczewa o 20 km, należał już do Prus Wschodnich. - Na takim pograniczu napięcia narodowe i polityczne były mocno odczuwalne. W ostatnich dniach sierpnia ustał ruch pociągów pomiędzy Rzeszą a Prusami. Mieszkańcy miasta namacalnie czuli, że wojna wisi na włosku - mówi prof. Ickiewicz.
Gdyby Niemcy zdołali przejąć oba mosty (kolejowy i drogowy) w Tczewie, mogliby szybko odciąć obrońców polskiego Wybrzeża od reszty kraju. Polacy doskonale zdawali sobie z tego sprawę - już w czerwcu 1939 r. mosty, na rozkaz gen. Władysława Bortnowskiego (inspektora Armii "Pomorze") zostały zaminowane przez toruńskich saperów przy użyciu kilku ton trotylu.
Polacy mieli je w pierwszej kolejności utrzymać, ale gdyby to się nie udało: zniszczyć, aby nie zdobył ich wróg. Pierwszy niemiecki nalot miał temu zapobiec - nie tylko poprzez dezorganizację polskiej obrony, ale i przerwanie kabli, które pozwalały zdalnie zdetonować ładunki.
Pociąg z bydłem, czyli spóźniony podstęp
Bomby spadły na budynek tczewskiego dworca i uszkodziły kable, ale Polacy szybko zdołali je naprawić. Tymczasem ledwie kilka minut po nalocie nadjechał od wschodu niemiecki pociąg. Skład był nieoświetlony; kilka wagonów osobowych, jeden pocztowy. To była część planu agresorów.
Niemieckie pociągi tranzytowe, kursujące między Rzeszą a Prusami Wschodnimi, nie były przy przejeździe przez Tczew sprawdzane, ale musiały być zapowiadane. Niemcy awizowali więc przejazd dwóch pociągów załadowanych bydłem - przez "korytarz - mieli je "przeprowadzić - polscy kolejarze. Gdy jednak ci dotarli do Malborka, zostali obezwładnieni. Grupa niemieckich żołnierzy, w tym saperów, przebrała się w ich uniformy.
Następnie skład, załadowany żołnierzami i sprzętem, potoczył się w stronę Tczewa. Za nim sunął pociąg pancerny. Zorientowali się w tym podstępie polscy kolejarze z Szymankowa i zdołali przestawić zwrotnicę.
"Miejcie się dziś na baczności! - - usłyszał tylko w słuchawce telefonu zawiadowca z Tczewa, do którego zadzwonił dyżurny ruchu z Szymankowa. Kolejarze zdołali opóźnić Niemców o jakieś pół godziny - ci zdołali dotrzeć do mostu dopiero po stukasach. Gdy pod osłoną porannej mgły wypadli z pociągu, na umocnionym wschodnim przyczółku powitał ich ogień polskich obrońców z 2. batalionu strzelców.
Ośmiu za jednego
Zatrzymano Niemców, ale nie na długo - to nie było równe starcie, zwłaszcza że nacierających wsparł ostrzał artyleryjski prowadzony z niedalekiego Lisewa i kolejny atak bombowców (ucierpiały budynki w mieście). Przed godziną 6 broniący wschodniej strony mostu pluton podporucznika Faterkowskiego musiał się wycofać, zabierając swoich zabitych i rannych.
Niedługo później podpułkownik Stanisław Janik wydaje rozkaz wysadzenia mostów. Pierwszy zostaje zniszczony ok. godziny 6, drugi - trzy kwadranse później. Niemcy w ciągu dnia kilkakrotnie będą próbować przeprawy pontonami przez Wisłę, ale polski batalion - nękany zarówno przez artylerię, jak i bombowce - odeprze te ataki.
"Tczew. Wyraźnie nie udało się... Most wyleciał w powietrze" - notuje w dzienniku generał Halder, szef sztabu hitlerowskich wojsk lądowych. Więcej w obronie Tczewa Polacy zrobić nie mogą. Od strony Gdańska Niemcy wyprowadzają kolejne natarcie siłami formacji SS-Heimwehr Danzig. Po południu polskie oddziały zostają zmuszone do wycofania.
W obronie miasta ginie 20 polskich żołnierzy - za życie każdego z nich Niemcy płacą życiem ośmiu swoich. O godzinie 22 miasto jest już w rękach najeźdźcy. Niemcy zdołają przywrócić ruch pociągów na wysadzonym moście dopiero po zakończeniu walk w Polsce. Okupacja w tych stronach potrwa aż do marca 1945 roku.
Pierwsza z wielu zbrodni
Zanim w Tczewie rozpoczęły się jakiekolwiek walki, ofiarą niemieckich żandarmów i członków hitlerowskich bojówek z Gdańska padli kolejarze z Szymankowa. Niemcy rozstrzeliwali ich bez żadnej litości, zginęło też w ten sposób kilku polskich celników.
Przeżył tylko ciężko ranny Alfons Lessnau - otrzymawszy dwa postrzały, udawał martwego. Słyszał, jak zabijano jego żonę, która była w ciąży. Co ciekawe, przed nieuchronną śmiercią uratowały go wkraczające do miejscowości oddziały regularnego wojska niemieckiego.
- Oficer Wehrmachtu nie wyraził zgody, aby rannego dobić. Lessnau trafił do szpitala, a potem wcielono go do Wehrmachtu. Przy pierwszej okazji na froncie zachodnim zdezerterował i potem dołączył do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wrócił do kraju w 1947 roku i aż do emerytury pracował jako kolejarz - opowiada prof. Ickiewicz.
Instytut Pamięci Narodowej od 2011 roku toczył śledztwo w sprawie zbrodni w Szymankowie. Umorzono je w ubiegłym roku - część sprawców już nie żyła, w tym dwaj niemieccy dowódcy akcji. (Polskie władze po wojnie występowały o ekstradycję jednego z nich, ale wniosek odrzuciły alianckie władze okupacyjne). Reszcie prawdopodobnych sprawców nie sposób już było, w XXI wieku jednoznacznie dowieść winy.
Z ustaleń IPN wynikało jednak, że zbrodnia nie miała charakteru odwetowego - prawdopodobnie plan zamordowania polskich kolejarzy i celników istniał już wcześniej i miejscowi hitlerowcy zrealizowali go po prostu przy pierwszej możliwej okazji.
Westerplatte jest symbolem i tak powinno zostać
Wiele wskazuje na to, że do pierwszego starcia II wojny światowej doszło właśnie w Tczewie.
Wieluń zaatakowano kilka minut później - niemieckie bomby obróciły w gruzy oznakowany szpital i całe centrum miasta. Ok. 4.48 pierwszą salwę w kierunku polskiej składnicy tranzytowej na Westerplatte oddał pancernik "Schleswig-Holstein - (przesuwał się na pozycję do strzału o kilkadziesiąt sekund dłużej, niż planowano).
Gdzie zaczęła się wojna - Kilka lat temu burmistrz Wielunia pozwolił sobie na uwagę, że kwestionowanie "pierwszeństwa - tego miasta uważa za "wesołą twórczość". Czy istnieje coś w rodzaju prestiżowego sporu o to, która miejscowość ucierpiała od niemieckiego ataku jako pierwsza"
- Jeśli taki spór istnieje, to nie uważam go za ważny. Nie chodzi o jakieś lokalne ambicje, ale o fakty - uważa prof. Ickiewicz.
Twierdzi, że wzmianki o początku wojny w Tczewie zaczęły się pojawiać już na przełomie lat 70. i 80. Teksty na ten temat pojawiały się np. w "Głosie Wybrzeża - czy "Kociewskim Magazynie Regionalnym". Ickiewicz odwoływał się do tej wiedzy w swoich własnych publikacjach na ten temat - jedna z nich jest zatytułowana jednoznacznie: "Wojna zaczęła się w Tczewie".
- Z oczywistych względów bardzo się cieszę, że wzmianka o Tczewie wreszcie przedostała się do podręczników szkolnych. I to zarówno jeśli chodzi o zakres podstawowy, jak i rozszerzony, ale symbolem rozpoczęcia wojny jest Westerplatte i powinno nim pozostać - kończy prof. Ickiewicz.
Źródło: onet.pl